Głaz narzutowy "Diabelski Kamień" z Puszczy Boreckiej: Różnice pomiędzy wersjami

Z Encyklopedia Warmii i Mazur
Skocz do: nawigacja, szukaj
[wersja nieprzejrzana][wersja nieprzejrzana]
Linia 1: Linia 1:
 
{{Głaz infobox
 
{{Głaz infobox
  |Nazwa głazu = Diabelski Kamień
+
  |Nazwa głazu = Głaz narzutowy "Diabelski Kamień" z Puszczy Boreckiej
 
  |grafika = borecka.jpg
 
  |grafika = borecka.jpg
 
  |podpis grafiki = Głaz narzutowy "Diabelski Kamień" z Puszczy Boreckiej © Alicja Szarzyńska
 
  |podpis grafiki = Głaz narzutowy "Diabelski Kamień" z Puszczy Boreckiej © Alicja Szarzyńska

Wersja z 15:40, 17 mar 2014

Głaz narzutowy "Diabelski Kamień" z Puszczy Boreckiej

Głaz narzutowy "Diabelski Kamień" z Puszczy Boreckiej © Alicja Szarzyńska
Głaz narzutowy "Diabelski Kamień" z Puszczy Boreckiej © Alicja Szarzyńska
Nr ewidencyjny 139
Rok powołania 1952
Dok. pow. RLB 16/152/52
Współrzędne GPS N 54,115650° E 22,064967°
Wysokość 2,35 m
Obwód 13,20 m
Położenie na mapie województwa warmińsko-mazurskiego
Mapa lokalizacyjna województwa warmińsko-mazurskiego
Głaz narzutowy "Diabelski Kamień" z Puszczy Boreckiej
Głaz narzutowy "Diabelski Kamień" z Puszczy Boreckiej
Położenie na mapie Polski
Mapa lokalizacyjna Polski
Głaz narzutowy "Diabelski Kamień" z Puszczy Boreckiej
Głaz narzutowy "Diabelski Kamień" z Puszczy Boreckiej
Ziemia

{{#invoke:Koordynaty|szablon}}

Diabelski Kamień z Puszczy Boreckiej - głaz położony w gminie Kruklanki.

Opis głazu

Typ skały: średnio- i gruboziarnisty granit z szarymi plagioklazami i różowymi skaleniami potasowymi oraz jasnoszarym kwarcem. Głaz znajduje się w centralnej części Puszczy Boreckiej, w leśnictwie Knieja Łuczańska i nazywany jest „Diabelskim Kamieniem”. Dawniej nosił nazwę Riesenstein (Olbrzymi Kamień). Można do niego dotrzeć znakowanym szlakiem „Legendy”. Związana jest z nim legenda "Diabelski kamień z puszczy" opisana w książce „Mazurskie opowieści” Jadwigi Tressenberg.

Diabelski kamień z puszczy

O kamieniach na Mazurach można mówić w nieskończoność. Według jednych są to skalne urwiska, które lodowiec wyznaczył na romantyczną podróż w krainę ciepła. Inni utrzymują, że jest to uśpiony lud smętkowy, który czeka na sygnał przebudzenia od swojego księcia. Zbudzą się wówczas, gdy krainę, jak to było dawniej, pokryją szczelnie lasy, a wody jezior i strumieni uczynią niedostępną. A jeszcze inni zapewniają, że to właśnie dzieło diabła, który hojnie obdarował każdy ugór, każde śródleśne karczowisko, nasiąkłe niezliczoną ilością ludzkiego potu tych, co przybyli z sąsiedniego Mazowsza, pobliskiego Pomorza, od Kowna czy znad odległego Renu.

W każdym razie większość była i jest przekonana, że co jak co, ale kamienie są przekleństwem tej krainy. Mniejszość zaś dowodzi, że gdyby nie kamienie, to... Ale o tym kolejno. Na skraju Puszczy Boreckiej, w lichej chałupinie, mieszkał chłop Marcin z żoną. Bieda tam aż piszczała, toteż nieraz wzdychał do dobrych i złych mocy o zerknięcie w jego stronę, o jakąś łaskę, o ratunek. Skłonny był bardziej ufać złym mocom, są bowiem szybsze w działaniu, nie każą czekać w umartwianiu lepszej doli. Poza tym konszachty z diabłem dla przybyłego z Mazowsza chłopa ani nowina, ani nic gorszego od pana, któremu był do śmierci przypisany, a od którego zbiegł w ten bezludny przypuszczański kąt. Wstyd mówić, ale warto, żeby diabły jawiły się jako sprzymierzeńcy, zwłaszcza, że mazowiecki chłop ma swoje sposoby na przechytrzenie nawet nieczystych. Okazji do marzeń i gorących pragnień nie brakowało i Marcinowi.

Chociażby widok pięknie wystrojonych panów, na równie pięknych koniach, przejeżdżających leśnymi duktami w stronę Leśnego Zakątka[1] w sercu puszczy. Z miejsca jawi się biedakowi, siedzącemu w nędznej chacie pod ścianą sinego boru, duże domostwo z obszerną izbą - rzędem antałków z piwem, parującym łbem dzika w miedzianej misie na stole i tuszkami nad paleniskiem. A wszystko na obszernej polanie Leśnego Zakątka, tam, gdzie rozpoczynają i kończą łowy panowie z węgoborskiego zamku[2]. Rzuca się chłopisko na posłaniu, aż słoma, wypełniająca leżankę, z chrzęstem pada na polepę. Nie ma spania, jest tylko duża izba, mnogość jadła dla gości, a w kieszeniach brzęk monet. Za ten świat gotów był chłop oddać własną duszę.

Nie zaskoczyło więc Marcina lekkie stuknięcie do jednego okna w chacie, jakby czekał na nie. Poderwał się, jeszcze spojrzał na odwróconą do ściany kobietę, i podciągając portki, ruszył do drzwi. Odsunął rygiel i stanął oko w oko z czarnym paniczem. - Znam twoje pragnienia - zaskrzeczała tajemnicza postać. - Wiem, że pragniesz bogactwa, że masz dość biedy i upokorzenia. Twoje życzenia mogą być spełnione pod warunkiem, że... - Spadłeś mi jak szczęśliwa gwiazda - przerwał Marcin. - Zgadzam się na wszystko. Za parę dni łowy, spadł pierwszy śnieg, świeże tropy - trzepnął chłop w kosmate ucho czarnego panicza, zerkając przy tym na łóżko ze śpiącą żoną. Dla pewności, że transakcji nikt nie zakłóci, wyszli za próg chaty. W księżycowej poświacie postać tajemniczego gościa przeszyła mrowiem po plecach chłopa. Owłosiony, z kopytami zamiast nóg, w kapocie z guzikami tak błyszczącymi, jak ślepia wilków, i rogami na pierzastej głowie. Rogi były koloru żurawin, którymi wysypało brzegi Mszaru[3] i na nich najdłużej zawisł wzrok Marcina. Na cofnięcie się nie miał siły. Widok ściął mu krew w żyłach. - A więc umowa! - rozpoczął gość. - Już dziś biorę się do roboty. Do czasu łowów stanie obszerna karczma, wypełniona wszystkim, co potrzeba karczmarzowi. Ty zaś i twoja żona... - Kobiety w to nie mieszaj - z trudem wyjąkał Marcin. - To moja sprawa. - I żona - upierał się przy swoim diabeł. - Wy we dwoje przyłożycie dłonie na sercu, a potem na papierze, który zabiorę ze sobą. To mi wystarczy. Gdy nasycicie się bogactwem i poczujecie się zmęczeni, przyjdę po was, aby zaprowadzić na godny odpoczynek. Chłop wpiął łapska w wiechę rozczochranych włosów - karczma, bogactwo, widok ludzi z pełnymi trzosami, błysk monet w jego kieszeni i odpoczynek w piekielnych otchłaniach - jak błyskawice przelatywało przez głowę Marcina. - A jeśli mnie oszukasz - zaczął niepewnie. - Skąd mam wiedzieć, że spełnisz to, co mówisz - rozpoczął chłop targi. - Nigdy nie zwodzę, bo ty i twoja kobieta jesteście dla mnie cenniejsi niż trud włożony w budowlę - odparł pewnym tonem diabeł. Chłop pomyślał przez chwilę, wytarł zmarznięty nos rękawem koszuli i ciągnął swoje: - Ja wiary nie daję nikomu. Weźmiesz odciski dłoni, mój i kobiety, i sobie czmychniesz. A wkrótce przyjdziesz, żeby zabrać nas na diabelski odpoczynek - i powoli, słowo po słowie, zaczął przekładać swoje warunki: - Na początku dasz coś w zastaw, ot, choćby kapotę z błyszczącymi guzikami. Diabeł żachnął się. - Kapota? Toć w niej cała moja siła i moc! - Uszanuję - powieszę na ścianie, a potem pójdziemy na polanę razem, aby zobaczyć robotę. Wysoką cenę płacę, więc muszę widzieć, co biorę. Ja swoją duszą płacę za budowlę, a żona za to, co na stołach, w karczmie i piwnicy. Tam przypieczętujemy sprawę, a kapotę sam nałożę na twoje plecy. Diabeł niechętnie oddał chłopu surducik i rozeszli się milcząc. Chłopa ciągnęło ciepłe łoże, diabła-robota. Ledwie Marcin zanurzył nogi w słomę legowiska, poczuł, kręcącą nos, woń padliny. Kichnął raz i drugi, zbudził żonę. W izbie śmierdziało tak okrutnie, że nie było czym oddychać. Tymczasem diabeł w pocie czoła dźwigał głazy, układał w równe szeregi, pluł na nie siarczyście, aby trzymały jedne drugich i tylko od czasu do czasu zerkał w stronę księżyca. A mury rosły. Jeszcze tylko trochę kamieni, jeden głaz w szczytową ścianę, a potem belki, krokwie, trzcina, czyli bagatela. I w chwili, gdy dźwigał największy kamień, ten od szczytu, gdy był już blisko polany i widział z oddali granitowe ściany budynku z ciemnymi otworami na okna, poczuł dreszcze przenikające jego całe ciało i straszliwą niemoc w rękach. Z łap wysunął się głaz i miękko spłynął na ziemię, aby zaryć się głęboko, głęboko w omszonej glebie. Zwiotczałe nogi ugięły się. Oparł głowę o kamień i wówczas jego wszystkowidzące oczy dostrzegły wysoką smugę czarnego dymu unoszącą się z komina przyleśnej chaty. Pojął, że jego praca skończona, że nie ma potrzeby iść do chaty, zrozumiał też, że zbytnia ufność i łatwowierność zatrzasnęły przed nim bramy diabelskiego królestwa. Pozostanie więc wieczna tułaczka po ziemi wśród nie zawsze życzliwych mu jej mieszkańców. Załamany, osłabiony, podniósł się z klęczek i ruszył przed siebie wprost na soltmański wiatrak[4] by muzyką jego skrzydeł ukoić ból porażki. Tymczasem w chacie zerwała się prawdziwa burza. Oburzona i odurzona cuchnącą wonią kobieta podeszła do pieca, roznieciła ogień, żeby porwał sobą zaduch i przy świetle łuczywa rozpoczęła poszukiwanie źródeł straszliwej woni. Znalazła. A była nią dziwna kapota z błyszczącymi guzikami. Wśród potoku pokrzykiwań pod adresem Marcina i jego tajemnych konszachtów złapała cuchnący przyodziewek i cisnęła w płomienie paleniska. Zaskwierczało, zaiskrzyło, okręciło czarny gałgan i garść popiołu runęła w komin. Porwał ją wiatr i rozrzucił hen daleko, po wszystkich gałęziach puszczańskich świerków. Wiedziała już, że jej ręce i rozum uchroniły Marcina i ją samą przed złymi mocami. A Marcin, zaszyty z głową w wyliniałą baranicę, kurczył się, malał od babskiego wrzasku. Rano, gdy z mieszkańców chaty opadły złe, nocne godziny, a ciekawość nie pozwalała siąść jak zwykle na zydlu i rozmyślać o biedzie, ustalono, że Marcin ruszy do Leśnego Zakątka. I oto jego oczom ukazała się rozległa, kamienna bryła domostwa, jego domostwa. Żal mu się zrobiło na widok braku okien, dachu, drzwi. - Gdyby nie babski pośpiech - mruczał pod nosem obchodząc kolejny raz mury budynku, sam już nie wiedząc, czy pomstować na żonę, czy też cieszyć się, że w porę rozprawiła się z głupim czartem, czy po prostu szybko kończyć rozpoczęte przez diabła dzieło. Zaczął prószyć śnieg. Pierwsze tropy zaznaczyły zające. Nie było już chwili do stracenia. Ci, co w jakiś czas potem wiązali owe konie pod okapem karczmy, nie kryli zdziwienia. Chyba sam diabeł pomógł budować tę karczmę. A ci, co w pogoni za zwierzem mijali potężny głaz, stwierdzali ze znawstwem - To diabelski kamień, tylko szatan mógł go przywlec w te puszczańskie ostępy. I gdy wielu zaprzątało sobie głowy dziełem sił nieczystych, Marcin uśmiechał się pod wąsem i dokładał do trzosika nowe monety. W tym czasie nasz opuszczony, osamotniony mazurski diabeł przecierał trakty, ścieżki, wsie i osady, grał na skrzydłach wszystkich napotkanych wiatraków. Czasem wcisnął się do dziupli przydrożnego drzewa i spóźnionemu podróżnemu tak mylił drogi, że do rana błąkał się po rozstajach. Bywało, że z nudów plunął w stóg siana na łące, który zamieniał się w ognistą czapę, ale najchętniej buszował po strychach dworów i rozległych komnatach pałaców prowokując ich mieszkańców do waśni. Kto wie, czy do dziś nie płatałby swoich złośliwych figli, gdyby z mazurskiego krajobrazu nie zniknęły wiatraki, przydrożne drzewa z dziuplami, a z wielu tworów nie zostały tylko spłaszczone, kamienne fundamenty. Z karczmy w puszczańskim ostępie również nie ma śladu. Jest natomiast potężny głaz, który może powiedzieć więcej niż przekazuje bajka. Trzeba jednak odgarnąć z niego warstwę mchu zapomnienia.

Zobacz też

  1. http://www.lekuk.pl/oferta/puszcza-borecka
  2. http://pl.wikipedia.org/wiki/Puszcza_Borecka

Źródła

  1. Tressenberg J. 2005. Mazurskie opowieści, Gołdap.
  2. Szarzyńska A. Ziółkowski P. 2012. Skandynawskie dary. Głazy narzutowe Warmii i Mazur. Wydawnictwo Mantis, Olsztyn.

Przypisy

  1. Leśny Zakątek - niewielka osada w Puszczy Boreckiej w pobliżu Czerwonego Dworu.
  2. Węgoborski zamek - zamek w Węgorzewie.
  3. Mszar - Kacze Jezioro - śródleśne jezioro w sąsiedztwie jeziora Smolak i w niewielkiej odległości od Krzywej Kuty i Białej Kuty.
  4. Soltmański wiatrak - wieś Soltmany posiadała wiatrak. Jeden z nich przetrwał do pierwszych lat powojennych.