Rezydencje junkierskie w Prusach Wschodnich

Z Encyklopedia Warmii i Mazur
Wersja z dnia 19:20, 22 lut 2015 autorstwa LPF (dyskusja | edycje) (Galeria zdjęć)
(różn.) ← poprzednia wersja | przejdź do aktualnej wersji (różn.) | następna wersja → (różn.)
Skocz do: nawigacja, szukaj

Rezydencje junkierskie w dawnych Prusach Wschodnich

Junkrzy i my

W 1999 roku po raz pierwszy ukazała się książka Małgorzaty Jackiewicz-Garniec i Mirosława Garnca Pałace i dwory dawnych Prus Wschodnich. Pionierska publikacja Garnców doczekała się już trzeciego wydania, co świadczy o zainteresowaniu tematem, pozostającym do czasu pojawienia się Pałaców i dworów… w literaturze polskojęzycznej nieopisanym i niezbadanym. Sama książka traktuje o "pałacach i dworach" w sposób opisowy; zdjęcia obiektów uzupełniają informacje na temat czasu ich powstania, stylistyki, a także kolejnych właścicieli aż po czasy współczesne.

Budowniczymi owych dworów i pałaców byli junkrzy - pruscy posiadacze ziemscy, szlachecka klasa społeczna wywodząca się z końca okresu panowania Krzyżaków w Prusach. Druga połowa XV wieku zastała Prusy krzyżackie wyludnionymi i wyczerpanymi po wojnie trzynastoletniej, a zakonna kasa świeciła pustkami. Tymczasem Krzyżacy posiłkowali się podczas wojny niemieckimi dowódcami, którym trzeba było jakoś zapłacić. Wobec braku pieniędzy postanowiono płacić ziemią, początkowo dawaną pod zastaw. Reguła ta, wskutek rosnącego zubożenia Zakonu, poszła jednak z biegiem czasu w zapomnienie, a "zastaw" zastąpiła "własność". To wówczas wybiła godzina narodzin największych wschodniopruskich rodów junkierskich: Dohna, Eulenburg, Dönhoff, Egloffstein, Schlieben, Waldburg i innych.

Do grupy tej zaliczyć można także szlachtę wywodzącą się z plemion staropruskich, a więc rodzinę Lehndorffów i Finckensteinów. Wspomniane wyludnienie i zubożenie mieszkańców ówczesnych Prus Książęcych (po 1525 r.) przyczyniło się z kolei do powstania wielkoobszarowych posiadłości junkierskich, ponieważ ci zajmowali chętnie wiodące funkcje w zakonnych urzędach pod koniec jego istnienia w Prusach w celu pomnożenia własnego majątku.

Jakkolwiek junkrzy nie mają "dobrej prasy", tak ich architektoniczna spuścizna na terenie dzisiejszej Warmii i Mazur stanowi cenny fragment lokalnego dziedzictwa kulturowego. Przyjrzyjmy się mu w syntetycznym skrócie.

Wspólny mianownik

Dwór w Wicken, jedna z posiadłości rodziny von Eulenburg, powstał w 1676 roku. Wydłużony korpus, fasada podzielona równiutko przez piętnaście okiennych osi, pośrodku umiejscowione wejście główne, a całość przykryta skromnym, acz zdecydowanym dachem naczółkowym. Te piętnaście par ciasno rozmieszczonych okien na tle gładkiej, pozbawionej detalu ściany z centralnym, nieznacznie podkreślonym ryzalitem przywołuje skojarzenia z grupą żołnierzy ustawionych w zwartym szeregu, "pod linijkę". Wicken reprezentuje grupę rezydencji utrzymanych w podobnym, nieobliczonym na efekt, typie architektonicznym. Odnajdziemy go m.in. w Ponarach, Bażynach, Borkach, Nakomiadach, Galinach, Sztynorcie i Pozortach; charakterystyczna, trójdzielna struktura przebłyskuje w rezydencjach Gładysze i Słobity. Dwór służył także jako stylistyczny odnośnik w czasie odbudowy Prus Wschodnich po I wojnie światowej. Jest jeszcze drugi, powtarzający się w wielu realizacjach typ architektury rezydencjonalnej, której przykład stanowi posiadłość w Neudeck - Ogrodzieńcu - neobarokowy z kolei cytat budowli w Willkühnen z lat 1667 i 1674. Dwór w Ogrodzieńcu operuje architektonicznymi środkami wyrazu w dość subtelny sposób. Tutaj do, podobnie jak w Wicken, zdecydowanie wzdłuż rozciągniętej bryły, dostawiono piętrowy ryzalit, zwieńczony tympanonem z kartuszem herbowym. W Wicken układ osi rozkłada się 6/3/6 (po sześć osi okiennych w narożach i trzy osie w centrum budynku); fasadę Neudeck skomponowano 5/3/5. Budowlę nakryto dosadnym czterospadowym dachem, okna ujęto w niepozorne taśmowe opaski.

Czyżby taka iście "wojskowa", oszczędna architektoniczna artykulacja stanowiła o istocie wschodniopruskiego stylu? Czy wreszcie słuszny jest wobec niej zarzut o brak finezji? W końcu także okazałe, powstałe po koronacji, rezydencje pałacowe jak na przykład Słobity, Gładysze i Kamieniec skupiają uwagę właśnie poprzez konsekwentny brak detalu architektonicznego o wyłącznie ozdobnej funkcji. Ich ostatnim zadaniem było sprawianie wrażenia niepotrzebnego zbytku.

Artystyczna prostota tych realizacji wydaje się uosabiać pruskie rozumienie państwa i świata, tegoż świata wartości: pokorę, tradycję, praktycyzm. Wartości te, choć nijak ambiwalentne, stają się takimi w ocenie działań państwa pruskiego, a w konsekwencji rodów junkierskich. Pochwała pruskiej państwowości i poczucia obowiązku szybko może zmienić się w naganę pruskiego militaryzmu oraz bezkrytycznego posłuszeństwa. Przyglądając się architekturze rezydencjonalnej wschodniopruskiej szlachty, pozostańmy więc jedynie obserwatorami, opierając się pokusie wartościowania.

Jedność w wielości

Linearny przepływ stylistyczny, podobnie jak sama charakterystyka stylów, jest we wschodniopruskiej architekturze rezydencjonalnej tylko pozornie prosty do uchwycenia. Co prawda miały tu miejsce zmiany mód architektonicznych - barok zastąpił klasycyzm, z kolei historyzm i klasycyzm schinklowski sąsiadował z realizacjami w duchu włoskim i francuskim, a u progu XX wieku pojawiło się kilka modnych budowli "neo"; jednak pozbawiony terminologicznych ram, wydaje się on mimo wszystko być swoistym stylistycznym monolitem. Najmniej różnic znaleźć możemy pośród realizacji określanych jako barokowe i tych, nazywanych klasycystycznymi. Wspominany na początku dwór w Wicken, w swej istocie bezsprzecznie przecież barokowy, wydaje się już zapowiadać pruski klasycyzm. Wystarczy rzut oka na dwór w Paretz, wybudowany podług projektu Davida Gilly ponad sto lat później, a okaże się, że "barokowy" i "klasycystyczny" właściwiej byłoby w tym przypadku zastąpić wspólnym albo choćby mniej kategorycznym mianem. Nieuchwytny duch Prus wydaje się tu unosić w powietrzu; piękno formy i jej celowość - oto imperatyw ponad wszelkie inne, decydujący o kształcie architektonicznym wschodniopruskich rezydencji: Jedynie w Prusach, gdzie już barok był prostszy, rokoko szlachetniejsze, a klasycyzm utrzymany w surowości, (…) zwracano się wciąż ku antykowi, jak gdyby był samą naturą i udało się uchwycić w nim techniczną funkcję w artystycznej formie (…).

Dwory i pałace Prus Wschodnich wznoszono z żelazną konsekwencją odnośnie do samej konstrukcji. Decydowano się najczęściej na dach mansardowy bądź naczółkowy, jedną, dwie, a w największych realizacjach trzy kondygnacje, nisko odcięty cokół, podkreślenie środkowej osi za pomocą nieznacznie występującego poza lico muru ryzalitu. Z jednej strony był to rzeczywiście ukłon w stronę antyku, a centralny, dwukondygnacyjny, trójosiowy ryzalit zwieńczony tympanonem, który to układ namiętnie powielano (Nakomiady, Glitajny, Bęsia, Jaśkowo, Smolajny), należy odczytać jako echo palladianizmu niderlandzkiego czy też fantazji Palladia in genere. Z drugiej jednak strony, wzorów dla pewnych rozwiązań - jak wspominany ryzalit zamknięty trójkątnym szczytem - doszukiwać można się także w rodzimym budownictwie wiejskim i wydaje się, że to raczej dom podcieniowy, a nie grecka świątynia, był stylistycznie bliższy dworom w Ogrodzieńcu, Nakomiadach i innych. Było to zresztą obopólne przenikanie. Czy to z takiego powinowactwa wzięła się klarowna prostota junkierskich rezydencji? Z pewnością tak, jednak wpłynęła na nią także architektura zakonnych zamków i kościołów, a także klimat kulturowy i środowiskowy samej Prowincji.

Funkcja a forma

W Prusach Wschodnich w zasadzie aż do momentu proklamacji II Rzeszy Niemieckiej przeważającą formą techniki budowlanej w chłopskim i małomiejskim budownictwie mieszkalnym był Fachwerk i konstrukcja drewniana. Na mazurskiej wsi stawiano niewielkie drewniane chaty na rzucie krótkiego prostokąta; Warmia i tereny północno-zachodnie to już domy na planie wydłużonym, bliżej ziemi, czasami z rozbudowanym podcieniem, a niekiedy skupiające pod jednym dachem część mieszkalną i gospodarczą. Po 1871 roku na całej powierzchni prowincji zaczęły pojawiać się czerwono-ceglaste szkoły, dworce, kaserny, leśniczówki i inne budynki wznoszone przez cesarza dla państwowych urzędników i w ramach tworzenia państwowej siatki administracyjnej. Powstawały także murowane budynki gospodarcze i mieszkalne przy majątkach ziemskich. Było to budownictwo powtarzalne, opracowane na podstawie planów wzorcowych, Musterentwürfe. Zdarzały się wśród nich realizacje w stylu norweskim (drewniana osada robotników leśnych w Puszczy Romnickiej Jagdbude), ale najczęściej były to po prostu rozwiązania bezstylowe, a właściwie w swoim własnym charakterystycznym opracowaniu. Architektura czasów wilhelmińskich była podyktowana przede wszystkim funkcjonalnością oraz tradycją budowlaną regionu, której wyznacznikiem były, po pierwsze, ceglane zamki krzyżackie: Budownictwo ceglane odpowiada nie tylko najlepiej naszemu klimatowi, ale pozwala także na podkreślenie naszej spuścizny kulturowej. W zasadzie jest to coś na kształt narodowej dumy - okazać niemieckiej cegle należny jej szacunek, a po drugie sprawdzone w trudnych warunkach klimatycznych budownictwo wiejskie. Konstrukcja drewniana, ze względu na przepisy pożarowe, ale przede wszystkim unowocześnienie techniki budowlanej, zastąpiona została czerwoną cegłą, jednak pozostał plan prostokąta, dach dwuspadowy z przedłużonym okapem, fundament z kamieni polnych, a także sytuowanie podług stron świata.

Podobnie wyglądało kształtowanie się budownictwa dworskiego. Formę dachu i okien wymuszał tu surowy klimat z długą śnieżną zimą. Charakterystyczny, kamienny cokół zachował się jeszcze z realizacji pochodzących z czasów rycerzy zakonnych. Jako budulec stosowano konsekwentnie czerwoną cegłę, którą najczęściej tynkowano. Była ona materiałem rodzimym, charakterystycznym zresztą ze względu na lokalne złoża gliny, już od połowy XII wieku dla terenów wzdłuż Morza Bałtyckiego i Niemiec północnych.

Średniowieczne założenia szlacheckie nie zachowały się w czystej formie do naszych czasów, na przestrzeni wieków poddawane były kolejnym przekształceniom. Przebudowy nie wniosły jednak szczególnie nowatorskich rozwiązań. Przetrwał rzut na planie wydłużonego prostokąta lub litery H, a statyczna linia bryły, przykryta wysokim dachem pochyłym, wydaje się kontynuować przyzwyczajenia konstrukcyjne, wypracowane już za czasów Zakonu.

Dobrze widać to na przykładzie majątku w Galinach, gdzie jeszcze średniowieczny korpus budynku "ubrano" w barokowy kostium. Układ osi rozłożono tu 3/3/3, a podkreślono go jedynie za pomocą szerszych i węższych odległości między oknami. W partii pierwszej kondygnacji zaprojektowano wysokie, sięgające tuż nad cokół okna - osiągają one prawie wysokość dwuskrzydłowych drzwi wejściowych - inaczej niż w stanowiącym tu architektoniczny odnośnik Wicken. Dlaczego? Można domyślać się, że kierowano się potrzebą wprowadzenia jak największej ilości światła do położonych na parterze pomieszczeń. Wielkość okien stanowiła jednocześnie element reprezentacyjny, podkreślający charakter znajdującego się tu piano nobile. Z kolei okna na wysokości drugiej kondygnacji posiadają kształt znany z budownictwa wiejskiego, naśladuje je tu zarówno stosunek boków okiennego prostokąta, jak i, zupełnie pozbawiony ozdób, podział krzyżowy ujęty w prostą opaskę. Pomiędzy kondygnacjami, równolegle do okien, rozmieszczono opracowane w tynku, płaskie plakiety przerwane na osi kartuszem herbowym, tak aby wypełnić pustą płaszczyznę ściany pomiędzy kondygnacjami. Ich pozioma linia nadaje budynkowi przysadzistości, która to z kolei podyktowana jest szeroką powierzchnią dachu naczółkowego. Optycznie wygląda to tak, jakby płaszczyzna dachu miała wielkość połowy wysokości elewacji wzdłużnej. Pałac na pierwszy rzut oka wydaje się być skomponowany z konsekwentną, barokową symetrią. Jednak w rzeczywistości osie nie są rozmieszczone symetrycznie, a lukarna powiekowa nad wejściem głównym pozostaje w stosunku doń nieco przesunięta. Zabieg ten optycznie powiększa budynek. Brak tu nie tylko matematycznej symetrii - ale także właściwej barokowi architektonicznej inscenizacji. Wejście główne osiągamy tuż z dziedzińca, nie poprzedzają go rozłożyste schody. Znajdujemy się w środku bez specjalnych "ceregieli", po prostu. Ten brak inscenizacji jest zresztą charakterystyczny dla wschodniopruskiej architektury rezydencjonalnej: Gładysze i Sztynort pozbawione były teatralnych schodów zewnętrznych, w Słobitach zachowano dwa wejścia miast upierać się przy jednym, zaaranżowanym na osi środkowej, a w nieistniejącym już majątku rodziny Dönhoff Friedrichstein, Jean de Bodt opracował co prawda widowiskową elewację ogrodową, jednak ta, zwrócona do dziedzińca była już zdecydowanie skromniejsza. Zresztą pokora objawiała się u przybyłych do Prus Wschodnich architektów niejako samoistnie - czy inicjował ją surowy klimat czy też pruski dystans do zbytków doczesnych - nie wiadomo. Pewne jest jednak, że nawet "wielkie nazwiska" jak Gilly czy Schopohl, przybyłe do prowincji całe dziesięcio- i stulecia później, projektowały tu bez potrzeby brylowania swoimi umiejętnościami.

Ekspresja osobowości

Do pałacu w Sztynorcie prowadzi długa dębowa aleja, a architektura, która wyłania nam się ostatecznie spoza szpaleru drzew, jest zaskakująca. Sztynort jest jak autorski podpis swoich ponadprzeciętnych właścicieli. W latach jego powstania 1689-1691 nie istniały jeszcze wielkie, "pokoronacyjne" rezydencje. Jego konstrukcja jest jakby podsumowaniem dotychczasowych rozwiązań architektonicznych prowincji (centralny trójosiowy ryzalit, podział fasady na trzy płaszczyzny, stromy dach), a jednocześnie próbą znalezienia nowej drogi - jak gdyby w celu personalizacji budowli, podkreślenia wybijającego się indywidualizmu właścicieli . Pierwotny projekt przedstawiał dwukondygnacyjny budynek na planie krótkiego prostokąta, kryty bardzo wysokim dachem czterospadowym, gdzie do elewacji głównej dodano dwa, narożne dwukondygnacyjne pawilony przykryte z kolei dachem mansardowym. Całość, poprzez naprzemianległe wystąpienia i cofnięcia muru, cztery wysokie kominy oraz przekraczającą wysokość ścian płaszczyznę dachu tworzyła intrygującą, znaną i nie znaną w prowincji jakość. Ostatecznie projekt zrealizowano bez pawilonów narożnych, a jako stylistyczny wzorzec posłużył tu berliński pałac Schwerin - także własność Lehndorffów. Nietypowa realizacja sztynorcka doczekała się naśladowców - "jeszcze - książę" Fryderyk III kazał wznieść podług szkoły berlińskiej swój pałacyk myśliwski w Holstein, a równie pokaźny jak w Sztynorcie dach dźwigała posiadłość w Liebenau. Jednak przede wszystkim, rezydencja Lehndorffów rozpoczęła w Prusach Wschodnich późną erę baroku. Chwilę po niej powstały Drogosze, Kamieniec, Słobity, Gładysze, Friedrichstein - fasady wszystkich czterech pałaców zdobiły narożne pawilony, kryte dachem mansardowym (za wyjątkiem Drogoszy).

Hrabia Ahasverus Lehndorff, którego żona wzniosła sztynorcki pałac, był zawsze krok przed innymi. Wydaje się, że teoria wybitnego badacza wschodniopruskiej architektury rezydencjonalnej Carla von Lorcka o tym, że konstrukcja określonego dworu czy pałacu stanowi wyraz osobowości swego właściciela, zarządcy, znajduje w przypadku Sztynortu szczególne uzasadnienie. Pałac miał zresztą "szczęście" do wybitnych osobowości - to w siedzibie Lehndorffów, w 1849 roku, zmarł Friedrich Heinrich Johann von Farenheid - ojciec Fritza von Farenheida (1815-1888), wizjonera i kolekcjonera sztuki, autora koncepcji założenia w Bejnunach.

Pałac w Bejnunach w okresie zarządzania Fritza zyskał miano najbardziej klasycznej z klasycystycznych budowli w ówczesnych Prusach Wschodnich. Fritz von Farenheid był namiętnym kolekcjonerem sztuki - zgromadził imponujący zbiór odlewów rzeźb antycznych, sztychów, dziewiętnastowiecznego malarstwa niemieckiego, a także kopii i oryginałów malarstwa włoskiego z okresu późnego renesansu. Fritzowi bardzo szybko zabrakło miejsca na jego pokaźną kolekcję w starej, barokowej rezydencji swego ojca. W latach 1861-1865 kazał ją zburzyć, a z pomocą zapatrzonego w klasycyzm schinklowski berlińskiego architekta Christiana Augusta Hahnemanna oraz swego przyjaciela, rzeźbiarza i architekta Alberta Wolffa, stworzył nowy pałac w Bejnunach - dzieło skończone, wyidealizowane, jakby prosto spod ręki młodego Schinkla.

Pierwsza wschodniopruska rezydencja klasycystyczna - dwór w Ripkeim Davida Gilly - była architektonicznym kompromisem antyku z klarowną pruską artykulacją. Taki zresztą był i pozostał w prowincji klasycyzm; dążenie do antycznej harmonii na drodze do piękna, zeszło tu nieco na drugi plan, a pierwsze skrzypce grała przede wszystkim forma w powiązaniu z funkcją: To, co powstało, to nie był klasycyzm: to była klasyczność. Klasycyzm jest bowiem tam, gdzie sztuka budowlana podyktowana jest przez motyw, który ją określa: Klasyczność jest z kolei konsekwencją panowania funkcji.

Co więcej, w Ripkeim Gilly zdaje się świadomie sięgać do wschodniopruskiej tradycji budowlanej; w formie dworu przebłyskuje architektura w typie realizacji w Ogrodzieńcu, a więc tzw. typ Neudeck. Cóż, Fritz von Farenheid za nic miał pruskie rozumienie klasycyzmu - on wymyślił rezydencję 1:1, antyk w najczystszej formie. Albert Wolff stworzył tu nawet drugi Erechtejon - cztery postacie Kariatyd dźwigające antyczny architraw.

Sztynort i Bejnuny to realizacje skrajnie odmienne. Lehndorffowie i Farenheidowie są jednak przedstawicielami tej samej grupy społecznej, co więcej, obydwie rodziny pozostawały ze sobą w przyjaźni. Przedziwny architektonicznie Sztynort jest ostatecznie sumą pruskich gustów i czasów - korpus główny będący w zasadzie kopią berlińskiego pałacu, neogotycka przebudowa, parkowa kaplica według projektu Schinkla; nie inaczej Bejnuny - tu także inspirowano się mistrzami "stylu pruskiego": figura Nadziei autorstwa Thorvaldsena na przyszłym nagrobku Fritza została "przeniesiona" z nagrobka Humboldtów w Tegel, świątynia w pałacowym parku bazowała na schinklowskim mauzoleum królowej Luizy, a i cała koncepcja kolekcjonowania oraz studiowania rzeźb i odlewów antycznych była ważnym elementem pruskiego wychowania humanistycznego. Przyczyniły się do tego w głównej mierze nowo humanistyczne reformy Wilhelma von Humboldta, które jak się okazuje także w odległych Prusach Wschodnich znalazły odzwierciedlenie.

Idea a forma

Architekt królewiecki Hanns Hopp powiedział kiedyś: Ogół wspólnoty kulturowej określa swoją postawą w stosunku do życia i pracy architekturę swego czasu. Trudno jest spróbować nakreślić obraz wschodniopruskich junkrów, nie wikłając się w meandry historiografii polskiej i niemieckiej. Tym bardziej że historia przedstawia ich jako wrogów demokracji, a na pruski militaryzm wskazuje się, określając go jednym z czynników odpowiedzialnych za sukces hitleryzmu w latach trzydziestych.

Faktem jest, że wschodniopruska architektura rezydencjonalna jest wytworem swojego środowiska. Jej kształt formowały oczywiście artystyczne mody i idee płynące z serca Prus, z Berlina, ale "filtrowano" je tak, aby wpasowały się w zastany już lokalnie krajobraz. Z jakiegoś powodu, popularny skądinąd w Prusach neogotyk, nie doczekał się tu wielu realizacji; najchętniej stosowano go w budownictwie folwarcznym. Italianizujące wille z wieżą, modne w Berlinie i Wrocławiu? Cóż, "wysypało się" ich kilka i choć udane, odstają od spójnej "całości". Po koronacji w Królewcu w 1701 roku, obok do tej pory niewielkich wschodniopruskich dworów, pojawiły się pierwsze pałace, pierwsze naprawdę duże założenia. Co ciekawe, wzięły one z zastanej w momencie powstania tradycji budowlanej to, co najbardziej charakterystyczne, łącząc wschodniopruskie przyzwyczajenia stylistyczne z wpływami włoskimi i francuskimi.

Wśród tutejszych pałaców i dworów na próżno szukać realizacji wybijającej się w architekturze europejskiej, a pośród najważniejszych rodów - Eulenburgów, Lehndorffów, Dönhoffów - swoistego wyścigu: kto więcej, kto lepiej, kto bardziej kosztownie. Jeśli już, to widać tu swoisty wyścig intelektualny o nadanie treści architektonicznej formie.

W Prusach Wschodnich w zasadzie każdy z obecnych w Europie stylów przyjął swą najbardziej powściągliwą wersję. Ma to z pewnością uzasadnienie, które - w obliczu erudycji najwyższych junkierskich rodów - nie wydaje się być związane z geograficzną izolacją prowincji. Ulubione we współczesnym polskim budownictwie mieszkalnym kolumny flankujące wejście do domu, to nic innego jak echo naszej tradycji budowlanej, obecne jeszcze w drewnianych chatach, które w ten sposób chciano upodobnić do polskich dworków i dworów. Podnosimy w ten sposób nasze domy do rangi posiadłości albo po prostu realizujemy estetyczne upodobania. Nie inaczej było w przypadku junkierskich rezydencji. Są one efektem dążeń i zahamowań swoich właścicieli.

Galeria zdjęć